Dominik Komendacki, spawacz pod ziemią kopalni Lubin, członek MTS Drużyna Szpiku KGHM, ultrawyczynowiec i jeden z najbardziej znanych biegaczy z rodziny KGHM w Festiwalu Biegów Górskich wybrał najdłuższy, najtrudniejszy dystans – Bieg Siedmiu Szczytów 240 km. Dwa dni, dwie noce w bólu, dwa dni i dwie noce satysfakcji, że udało się przeciągnąć kolejną granicę. To nie pierwszy taki dystans w historii jego osiągnięć.

Pokonałeś ten dystans…
Dominik Komendacki: W 51 godzin i 9 min – tyle mi zajęło w 2016 r. pokonanie trasy Lądek-Zdrój-Kudowa-Bardo-Lądek. 240 km biegłem wtedy z kolegą z drużyny Krystianem Domino z HMG. W tym roku poprawiłem czas o 17 godz. 37:47:10 dało mi 10. miejsce w kategorii Open. Wybieram ekstremalne dystanse, żeby przyjemność biegu trwała jak najdłużej, ale cieszę się, że kończę je coraz szybciej.

Jak Ci poszedł bieg?
– Kolega, który zdobył 2. miejsce rok temu, przesłał mi plan: do Kudowy biec spokojnie, od Kudowy do Barda (70 km) powoli, od Barda do Lądka, i potem do mety, ile sił w nogach. Trzymałem się tego planu i zaoszczędziłem wiele energii dzięki spokojnemu początkowi. Na koniec biegłem, kiedy inni maszerowali. Miałem dobry czas, bo wiedziałem, jak rozłożyć siły – po płaskich odcinkach biegłem, nie podbiegałem ostro pod górki, a z nich bardzo spokojnie zbiegałem. Odpoczywałem na punktach odżywczych po około 10 min, ale na trasie twardo do przodu, bez maszerowania.

Przez dwie noce byłeś w trasie co ze snem?
– Musiałem z niego zrezygnować. Najpierw biegłem całą noc, potem dzień i znów całą noc. Po drodze były kryzysy, ale nie chodzi o ból, bo przestaje się zwracać na niego uwagę. To był bieg pełen wilgoci. 10 godzin padał deszcz. Mżawka ograniczała widoczność, były kałuże, bywały trzęsawiska i torfowiska, gdzie ludzie grzęźli po kolana. Używałem kija do przeskakiwania kałuż. Wbijałem kij w środek kałuży, robiłem hop i już byłem na drugim brzegu.

Jak to wytrzymały Twoje stopy?
– Co każdy punkt smarowałem je sudocremem i nie miałem zmaskarowanych stóp. Inni przez te kontuzje schodzili po 60 km. Dzięki doświadczeniu wiem już , jak temu przeciwdziałać. Ale krwiaki i tak mnie nie ominęły, ani pęcherze. Już na 130. km przebijałem pierwsze. Dzięki
temu, że miałem support (moja dziewczyna i ojciec mi pomagali), dzwoniłem tylko do nich i mówiłem, czego akurat potrzebuję: jedzenie, picie i zestaw do opatrywania pęcherzy. Dzięki nim przetrwałem.

Co cię zaskoczyło tym razem i co planujesz?
Miałem ciekawą przygodę. Od Barda, po 200 km, biegłem ile sił w nogach. Wyprzedziłem wtedy jedną osobę, Czecha, który próbował mnie gonić, nawet ominął jeden punkt odpoczynku, żeby nadrobić dystans i obronić miejsce w pierwszej dziesiątce. Na 230. km słyszę, że ktoś się zbliża do mnie. Myślę – to ten Czech – i przyspieszam jak wariat. Nagle słyszę z tyłu: „Chłopie, nie goń tak,
ja jestem z KaBeLa (Kudowa-Bardo- Lądek), biegnę tylko 110 km, daj spokój z tą ucieczką”. Odetchnąłem, to nie mój konkurent, utrzymam 10. miejsce…
Co dalej? Pod koniec września 305 km – Beskidy Ultra Trail. Curier: –
Jakaś jest granica Twoich dystansów?
Próbuję szukać. Na razie nieskutecznie.

Poprzedni artykułNa miejscu, a nie zza biurka
Następny artykułRemont skrzyżowania zakończy się później