Jeszcze we wrześniu przed zaostrzeniem zasad związanych z COVID-19 dwie lubinianki zgłosiły się do naszej redakcji, by wyjaśnić fakt, że na lubińskim Szpitalnym Oddziale Ratunkowym nie otrzymały nawet podstawowej pomocy dla swoich dzieci. 3,5 roczny chłopiec trafił tam ze złamaną ręką, drugi maluch z poważnie przeciętym podbródkiem. Obojgu dzieciom w Lubinie nie udzielono pomocy. Po wielu próbach udało nam się zdobyć komentarz zarządu RCZ w tych sprawach.

5 września na lubiński SOR stawił się ojciec z 3,5 rocznym chłopcem. Dziecko po raz drugi już w tym samym miejscu złamało rękę i to z przemieszczeniami. Jak relacjonuje matka, pacjent i jego opiekun nie zostali nawet wpuszczeni na oddział. Ktoś z personelu udał się do budynku, by przynieść informacje, że dziecko nie zostanie przyjęte przez nikogo.

– Nikt nawet nie spojrzał na to dziecko. Dano nam odpowiedź, że mamy jechać do Legnicy. Pytał czy ktoś chociaż usztywni mu rękę. Odmówili i nawet nie wpuścili. Dla mnie to jest chore. Każą nam jechać na własną rękę do Legnicy. Co by było, gdybyśmy nie mieli samochodu? Co by było, gdyby tam coś się przemieściło i uszkodziło mięsień? Gdy dojechaliśmy do Legnicy, lekarz, ordynator chirurgii był zdziwiony, że dziecko nie zostało nawet zabezpieczone. W dwóch miejscach było przemieszczenie. Moim zdaniem powinno być zrobione w Lubinie zdjęcie. Miałam obawy, że może być jakiś nerw uszkodzony. Nie mógł nawet ruszać palcami. Bałam się, że nie będzie mogło tą ręką ruszyć – opowiada matka chłopca.

Sama sobie pozostawiona została również matka innego chłopca, który w przedszkolu rozciął sobie podbródek. Jak mówi kobieta, rana była długa na ok. 3cm i szeroka na około 1/2 centymetra. Ona przeszła COVID – owe procedury i została wpuszczona do budynku.

– Wszystko z tej rany wypływało dlatego zdecydowałam się jechać na SOR. Najpierw obejrzała syna ratowniczka, która nie za bardzo wiedziała co zrobić i pobiegła po lekarza. Nie zarejestrowano nas. Teoretycznie więc nas tam nie było. Praktycznie zaś lekarz wyszedł na korytarz, stwierdził brak objawów neurologicznych. Zalecił, by dziecko nie oglądało telewizji, a ja miałam iść do apteki, kupić zewnętrzne szwy i samodzielnie je założyć – opowiada lubinianka.

Jak kazano, tak zrobiła, ale wielkość rany nie pozwalała, na skuteczne opatrzenie rany w ten sposób. Kobieta pytała w każdej  przychodni w Lubinie, szukała też chirurga prywatnie. Nie udało się nikogo znaleźć, bo były to już godziny popołudniowe. W przychodni przy ul. Słonecznej poradzono jej, by udała się do szpitala w Legnicy. Takich informacji, jak mówi lubinianka, nie uzyskała na lubińskim SOR. W Legnicy maluchowi też nie zszyto rany.

– Zaklejono szwy, które później i tak puściły. Rana sączyła się kilka dni. Zaserwowano mojemu dziecku dużą bliznę do końca życia i cierpienie. Nie dostał żadnych leków przeciwbólowych, ani przeciwzapalnych. Kiedyś dawano zastrzyk przeciwtężcowy. Tutaj nie było żadnej dezynfekcji. Nikt nie odkaził nawet tej rany – podkreśla Agnieszka. – Nie wiem jak to działa w Lubinie. Czy są jakieś procedury, że ten SOR przyjmuje dzieci, tamten dorosłych a inny pacjentów z dolegliwościami kardiologicznymi? Jeśli tak, to warto byłoby o tym wiedzieć. Po drugie, jeśli ktoś przychodzi z raną, z której sączy się krew i osocze to fajnie by było, by ktoś z personelu zabezpieczył tę ranę na czas udawania się do innego punktu i warto nam wskazać ten punkt, a nie że ja mam sama zakleić ranę. Nie umiem tego zrobić tak, jak ten, kto robi to na co dzień – dodaje lubinianka.

W obu sprawach próbowaliśmy uzyskać komentarz zarządu lubińskiego Regionalnego Centrum Zdrowia. O ile telefon odebrano na centrali RCZ, o tyle sekretariat zarządu zupełnie słuchawki nie podnosił przez kilka dni. Próby kontaktu mailowego trwały również kilka dni. Dopiero wiadomość, że opublikujemy wypowiedzi lubinianek bez komentarza ze strony RCZ chyba poskutkowała. Otrzymaliśmy maila od prezes RCZ, Małgorzaty Baci, ale prośba o możliwość rozmowy została odrzucona z racji pandemicznego ryzyka. Nie zaakceptowano również propozycji rozmowy telefonicznej. Wyrażono zgodę na opublikowanie odpowiedzi zarządu. Dzielimy się nią zatem poniżej z naszymi czytelnikami:

Szanowna Pani Redaktor,
           Na wstępie przepraszam za brak osobistego kontaktu, jednakże z uwagi na obecną sytuację epidemiczną byłoby to tylko niepotrzebnym ryzykiem.
          Po otrzymaniu od Pani materiałów przeprowadziliśmy postępowanie wyjaśniające, w celu ustalenia przebiegu obydwu sytuacji. Jednakże wobec braku precyzyjnych informacji nie jesteśmy w stanie ustalić, czy opisany na nagraniach przebieg zdarzeń rzeczywiście miał miejsce.
         Niemniej jednak dokonując hipotetycznej oceny obydwu przypadków, najprawdopodobniej lekarz uznał, że małoletni pacjenci powinni trafić do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Legnicy, który to Szpital posiada specjalistyczne, typowo dziecięce oddziały urazowe. Oczywiście tutejszy Szpital udziela świadczeń medycznych wszystkim pacjentom wymagającym pilnej interwencji chirurgicznej, czy też internistycznej niezależnie od ich wieku. Jednakże z uwagi na brak specjalistycznych, typowo dziecięcych oddziałów urazowych część pacjentów po wstępnym zaopatrzeniu jest odsyłana do Szpitala w Legnicy.
          Brak możliwości udzielenia świadczeń małoletniemu pacjentowi z rozciętą brodą mógł wyniknąć z czynności medycznych, które miały być przeprowadzone tj. szycie rany z dużym prawdopodobieństwem konieczności zastosowania znieczulenia. Znieczulenie takie może z kolei w przypadku dziecka wykonać lekarz specjalizujący się w anestezjologii dziecięcej, którego nie mamy w obsadzie SOR, a który jest dostępny w Legnicy. Z kolei w drugiej sytuacji małoletni pacjent z uwagi na charakter urazu także powinien zostać skierowany do Szpitala w Legnicy, który jest właściwy dla tego rodzaju przypadków.
Postępowanie personelu medycznego mogło być niewłaściwe z powodu braku zaopatrzenia pacjentów, czego też z uwagi na brak informacji nie jesteśmy w stanie ostatecznie potwierdzić. Jednakże z drugiej strony proszę zrozumieć warunki w jakich działają lekarze na SOR. Bardzo często są zajęci ratowaniem pacjentów w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, przy dużym obłożeniu pacjentów. Po prostu jest wiele osób, którym trzeba szybko pomóc. To wszystko potęguje epidemia Covid-19. Dlatego mogło się tak zdarzyć, że lekarze uznali iż wobec konieczności ratowania życia innych osób i dużego obłożenia SOR, małoletni pacjenci szybciej otrzymają pomoc w Szpitalu Legnicy.
Ale raz jeszcze wskazuję, że brak precyzyjnych danych uniemożliwia nam odniesienie się do obydwu sytuacji.
         Rodziców natomiast bardzo proszę o bezpośredni kontakt ze Szpitalem, postaramy się odpowiedzieć na Państwa wątpliwości. Równocześnie jednak dla bezpieczeństwa nas wszystkich proszę o kontakt po wyhamowaniu aktualnej fali zachorowań na Covid-19.
             Z wyrazami szacunku
          Małgorzata Bacia Prezes Zarządu Regionalnego Centrum Zdrowia”.

fot. archiwum 

Poprzedni artykułZarażonych nie ubywa, wskaźnik rośnie
Następny artykułPunkt wymazowy przy Bema otworzą jednak później

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.