Polska była na jego trasie urlopowej. Nigdy nie sądził, że jego serce odmówi tu posłuszeństwa. To był zawał. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to nieopodal Lubina dodaje Holender, który kilka tygodni temu dostał zawału serca. Teraz już wyszedł ze szpitala MCZ S.A. w Lubinie. On i jego rodzina nie są w stanie wyrazić wdzięczności lekarzom miedziowej placówki za uratowanie życia.
To historia z tak zwanym happy endem, choć kosztowała bohaterów wiele nerwów i cierpienia. Mieszkaniec Holandii był z żoną w podróży przez Polskę. Niestety będąc nieopodal Lubina dostał zawału serca. Jak dziś mówi, to szczęście w nieszczęściu, że zdarzenie miało miejsce właśnie tu. Zdaje sobie sprawę, że lekarze z lubińskiego MCZ uratowali mu życie. – Mieliśmy z żoną urlop. Chciałem jej pokazać Polskę i Czechy – mówi Hermen van Es z Holandii, który latami był kierowcą i jeździł po wielu krajach Europy. – Zaplanowaliśmy sobie podróż. Jednego wieczoru 7 tygodni temu w hotelu niedaleko Lubina dostałem zawału serca. To było około 20.00. Jeszcze o własnych siłach wszedłem do karetki, a potem już nic nie pamiętam – wspomina 55 – letni Holender.
Pan Hermen był w śpiączce farmakologicznej przez 4 tygodnie. – Spałem przez ten czas. Nie wiem co się stało. Miałem wiele snów. Dziś czuję się dobrze. To nie do wiary, ale nie do wiary jest też to, że dziś 60% mojego serca już nie ma. Teraz muszę zacząć żyć całkiem inaczej. Dużo rzeczy nie mogę już robić, ale powoli będę podnosił poprzeczkę. To ciężkie. Nie paliłem, nie piłem, uprawiałem dużo sportu. Dwa razy w tygodniu grałem w tenisa. Pływałem i dużo biegałem. Jestem kierowcą autobusu. Zawału dostałem pewnie z powodu stresu. To jest najniebezpieczniejsze – mówi Hermen.
Pacjent odzyskał przytomność dwa tygodnie temu i dziś dzieli się swoimi wrażeniami. – Muszę powiedzieć, że opieka tutaj była super. Wszyscy 24 godziny na dobę byli gotowi do pomocy. Zawsze, gdy zadzwoniłem czy zawołałem byli do mojej dyspozycji. Wszyscy byli bardzo przyjacielscy. Może kiedyś jeszcze przyjadę do Polski, ale przynajmniej przez rok nie będziemy opuszczać w domu w Holandii, by stać się zdrowszym i silniejszym. Nauczyłem się kilka słów po polsku, jak „dziękuję” i „dzień dobry”. Lekarzom i pielęgniarkom tego szpitala mogę tylko powiedzieć, że zrobili wszystko doskonale – mówi Holender.
– Ten pacjent trafił do nas w bardzo ciężkim stanie z niewydolnością wielonarządową. Prowadziliśmy terapię respiratorem, również krążeniową. Udało nam się uzyskać dobry efekt i pacjent wrócił do zdrowia – wspomina Ewa Maziarz – Libionka, anestezjolog i ordynator Oddziału Intensywnej Terapii MCZ S.A.
Na Oddziale Intensywnej Terapii w szpitalu MCZ S.A. pacjentom umiejscowionym na sześciu łóżkach służy personel medyczny, który jest do ich dyspozycji 24 godziny na dobę. – Na naszym oddziale pacjenci są monitorowani. Stosowane są różne techniki, w szczególności inwazyjne niezbędne w podtrzymywaniu podstawowych funkcji życiowych. Praca w tym oddziale jest pracą specyficzną. Lekarze i pielęgniarki muszą tu być bardzo dobrze merytorycznie przygotowani do swojej pracy. Muszą umieć obsługiwać sprzęt, jak respirator, sztuczna nerka, jak aparat do hipotermii. Muszą też cechować się bardzo dużą wrażliwością i empatią. To praca, która wymaga odporności słonia i wrażliwości mimozy. Często spotykamy się z ludzkim cierpieniem czy śmiercią i staramy się dystansować się do tych spraw, by dobrze opiekować się pacjentami, a także ich rodzinami – tłumaczy Ewa Maziarz – Libionka.
Personel medyczny z oddziału Intensywnej Terapii MCZ mówi bez ogródek – pacjent, który opuszcza oddział o własnych siłach i z uśmiechem na twarzy to miód na ich serce, największa nagroda za ich pracę i poświęcenie.