Do zaszczytnego grona dawców szpiku z KGHM dołączył Sebastian Stachów. Stachów w kopalni Polkowice-Sieroszowice pracuje od 2010 r. Obecnie na komorze C-30 C jako ślusarz-spawacz. Ma 44 lata, dwie kilkunastoletnie córki, buduje razem z żoną Joanną dom.
Białaczka to nowotwór układu krwiotwórczego. Zmiany nowotworowe wynikają z mutacji jednej linii komórkowej i szybkiego rozrostu upośledzonych komórek. Nadzieją dla chorego jest przeszczep szpiku od dawcy, genetycznego bliźniaka, który odtworzy szpik zajęty przez chorobę i zniszczony przez uprzednią terapię.
Czy Sebastian Stachów ma we krwi pomaganie innym? – A gdzie tam, nie jestem żadnym bohaterem – żachnął się, gdy go o to pytamy – to był impuls. W 2013 r. podczas zakładowego festynu Sierpolu przechodziłem koło namiotu DKMS [fundacji zajmującej się szukaniem dawców w świecie dla każdego potrzebującego przeszczepienia komórek macierzystych szpiku – przyp. redakcji]. Wszedłem nagle, zapytałem, o co chodzi, jakaś pani pobrała wymaz ze śliny. Działałem instynktownie, oddaję krew honorowo od 1996 r., byłem jeszcze wtedy w wojsku, później oddawałem, pracując w kopalni. Mijały lata, prawie zapomniałem o tym zgłoszeniu – dodaje p. Sebastian. We wrześniu ub.r. zadzwoniła do niego konsultantka z DKMS. Jest biorca, jest chętny. Rozmowa trwała 45 minut, bo Stachów ma zwyczaj gruntownie dowiadywać się o istotnych rzeczach. – Nie wahałem się co do decyzji głównej. Zastanawiałem się tylko, czy będę w stanie po zabiegu zjechać na dół do kopalni. Konsultantka rozwiała wszystkie wątpliwości – opowiada. 27 listopada w klinice we Wrocławiu towarzyszyła mu żona Joanna.
Wcześniej oboje długo opowiadali o zabiegu i jego znaczeniu córkom. Zastosowano metodę pobrania krwiotwórczych komórek macierzystych z krwi obwodowej (druga, inwazyjna, z talerza kości biodrowej dotyczy co piątego pacjenta, głównie dzieci), zgodnie z decyzją lekarza prowadzącego biorcę. Uzyskany w ten sposób materiał jest bardziej waleczny, bogatszy w komórki, co przyspiesza u chorego regenerację układu krwiotwórczego po transplantacji, tym samym skracając okres podatności organizmu na infekcje. Sebastianowi nakłuto obie ręce, krew trafiała do specjalistycznego urządzenia, po czym wracała uboższa o to, czego potrzebuje biorca. – W jeden dzień oddałem tyle jednostek, ile było trzeba, choć trwało to aż 5 godzin. Po analizie krwi, podano mi magnez i potas, żeby wyrównać ubytki. Ot i wszystko – dodaje skromnie. Dumę wzięła na siebie żona Joanna, która pochwaliła się poświęceniem męża na mediach społecznościowych. Znajomi zaczęli wypytywać o szczegóły, być może znajdzie się wśród nich kolejny dawca. A kim był ten, któremu komórki macierzyste Sebastiana być może uratują życie? – To mężczyzna z Niemiec w wieku 40 lat, tyle wiem. Zabieg odbył się tego samego dnia, kiedy ja oddawałem szpik. W ciągu 2 najbliższych lat jestem niejako przypisany do niego, „zamrożony” jako dawca. Moja krew może się jeszcze mu przydać w tym czasie. Może na mnie liczyć – stwierdza Sebastian. Informacje o stanie biorcy będzie miał dopiero za 3 miesiące, jeśli będzie chciał. Już teraz wie, że tak.
Zarejestruj się w DKMS Co 35 sekund na świecie kolejny pacjent dowiaduje się, że cierpi na białaczkę. Dla wielu jedyną szansą na życie jest przeszczepienie krwiotwórczych komórek macierzystych od niespokrewnionego dawcy. Mimo, że w polskiej bazie fundacji DKMS zarejestrowano 1,4 mln potencjalnych dawców (szósty wynik na świecie), co piąty chory nie znajduje swojego dawcy.