Pięć ukraińskich rodzin, w sumie czternaście osób, znalazło schronienie Polkowicach, w mieszkaniu Teresy Machnowskiej. To jedni z pierwszych uchodźców, którzy trafili do naszego miasta. Odwiedził ich burmistrz Łukasz Puźniecki. Gmina jest gotowa na przyjęcie kolejnych osób. Miejsca noclegowe czekają w budynku byłego domu dziecka „Skarbek”.
Pochodzące z Zaporoża rodziny w podróży były cztery dni. W Polkowicach znalazły schronienie, czują się bezpiecznie, ale emocje nadal są silne.
– Podróż była straszna, bo wszędzie jest dużo obcokrajowców, Arabów – opowiada pani Irina. – Wyciągali nas z pociągów, zajmowali miejsca w drodze do Lwowa. To było straszne. Nie myśleliśmy, że ludzie mogą być tacy. Jechaliśmy pociągiem i jak był alarm przeciwlotniczy, dzieci kładły się na podłodze, był straszny tłok, ludzie, psy, w przejściu tak samo. Wózek dziecięcy i czworo dzieci. I Marokańczycy nie dali im usiąść, to było niemożliwe. Dopiero później wolontariusze zaczęli nam pomagać, utworzyli zielony korytarz do granicy i nim przepuszczali kobiety i dzieci. Kiedy dostaliśmy się na granicę, tam było dziesięć procent Ukraińców. Pozostali to Arabowie.
– Nasi mężczyźni nie mogli nas zawieźć na granicę, bo walczą na froncie – dodaje pani Tatiana. – My, kobiety, same starałyśmy się wydostać pociągiem, ale one były pełne studentów-obcokrajowców. Naszych wolontariuszy do pomocy jest mało, wszyscy są na froncie, bo tam są bardziej potrzebni. Szczęście, jeśli udało się komuś znaleźć choćby maleńkie miejsce w korytarzu. Zupełnie inaczej po polskiej stronie.
– Kiedy tylko przeszliśmy granicę, ludzie podchodzili, pytali, jak mogą pomóc, dokąd chcemy jechać – opowiada dalej pani Irina. – Przynosili materace, poduszki. Musieliśmy mówić, że tego nie potrzebujemy. Przytulali nas, całowali, dzieciom dali zabawki.
Te przeżycia na długo zostaną w pamięci zarówno dorosłych, jak i dzieci. Teraz mogą odetchnąć, choć nadal myślą o swoich bliskich, którzy zostali w kraju. Z dala od rodzinnych domów mogą liczyć na wsparcie pani Teresy, która bez wahania zdecydowała się udostępnić uchodźcom dwa mieszkania, z całym wyposażeniem. Zadbała też o wyżywienie i często zagląda do swoich gości, by sprawdzić, czy czegoś im nie brakuje.
– To jest czternaście osób, pięć rodzin – mówi Teresa Machnowska, właścicielka zajazdu w Polkowicach. – Jedna z pań przyjechała do mnie trzy dni przed wybuchem wojny i u mnie mieszkała. W tym czasie, kiedy stało się to, co się stało, poprosiłam ją, aby syna swojego i męża ściągnęła tutaj. Ponieważ sytuacja na Ukrainie jest taka a nie inna, to mąż dowiózł tylko dziecko do granicy a jej kuzynki zabrały je dalej i odebrałam wszystkich na dworcu kolejowym w Lubinie. Zaopiekuję się nimi, jak długo trzeba będzie – dodaje.
W naszej gminie przebywają też inni uchodźcy z Ukrainy.
– Bardzo się cieszę, że są polkowiczanie, którzy okazują swoje serce, otwierają je i przyjmują, już we własnym zakresie uchodźców z Ukrainy – mówi burmistrz Łukasz Puźniecki.
Przypomnijmy, że miejsca noclegowe przygotowano także w byłym domu dziecka przy ul. Browarnej.
Tekst: Urszula Romaniuk