Niemal 5,5 mln zł kredytów i pożyczek spłaciło miasto w pierwszej połowie tego roku. Pozostaje jeszcze ponad 6,5 mln zł.

– Samorządy pożyczają jak szalone – stwierdził w listopadzie 2010 roku Jan Krzysztof Bielecki, doradca premiera. Wtedy wywołało to olbrzymie oburzenie, ale dzisiaj widać, że doradca premiera bzdur nie opowiadał. Tylko w 2010 roku długi miast, gmin, powiatów i województw wzrosły o 15 mld zł (osiągając 55 mld zł długu w skali kraju). W ubiegłym roku samorządy dalej były rozpędzone w powiększaniu swoich zobowiązań kredytowych i pożyczkowych. W większości przypadków powiększanie długu było związane z inwestycjami. Tak jest również w Lubinie. Tyle, że w przypadku naszego miasta kredyty brano często na finansowanie inwestycji bez udziału środków unijnych, z których pozyskiwaniem prezydent ma poważny problem (przykład: zero środków zewnętrznych na budowę obwodnicy wartej niemal 70 mln zł.). W danych o wykonaniu budżetu za pierwsze półrocze tego roku, na próżno szukać informacji o programach i projektach realizowanych przez prezydenta Lubina z udziałem funduszy unijnych. W pierwszym półroczu tego roku Lubin skorzystał z unijnej pomocy w kwocie 0 złotych (słownie: zero złotych).

Na ten rok zadłużenie miasta miało wynosić 113 mln zł. Jeżeli dodamy do tego udzielone poręczenie kredytu dla miejskiej spółki na 90 mln zł okaże się, że Lubin ma zadłużenie na poziomie który przekracza 70 proc budżetu (ponad 200 mln zł). Można przyjmować, że jest to rzeczywiste choć ukryte zadłużenie miasta, bo kredyt wzięła miejska spółka, której zadłużenie nie jest ujmowane w budżecie Lubina. Niestety faktyczna spłata tego kredytu przypadnie na miasto, które pod hasłem podwyższania kapitału zakładowego RCS rokrocznie będzie przekazywało pieniądze na spłatę kredytu i utrzymanie hali. Chyba, że RCS stanie się doskonałym gospodarzem obiektu, i będzie potrafił samodzielnie zarobić na jego utrzymanie i spłatę kredytu.

Poprzedni artykułI po dworcu…
Następny artykułMost ku wolności