Żal, płacz, reszta umierającej nadziei i pytanie co dalej? To odczucia tych przedsiębiorców, którzy w Lubinie od wielu miesięcy próbują utrzymać się na rynku w branży gastronomicznej. Odwiedziliśmy kilku. Zapewniają, że jest bardzo ciężko. Próbują nie zwalniać pracowników, ale wsparcie od rządu, który wprowadził lockdown jest znikome. Nie pomaga w utrzymaniu nawet w kilku procentach.

Ten, kto nigdy nie miał z prowadzeniem własnej działalności do czynienia, nie jest w stanie wyobrazić sobie, jakie to zobowiązania. Pierwszy lockdown wiosną ubiegłego roku, który wstępnie miał trwać 2 tygodnie, przeciągnął się o wiele dłużej. Lubinianie, którzy zajmowali się branżą gastronomiczną jakoś go przetrwali, choć ich dochody pospadały o kilkadziesiąt procent. Pierwsza tarcza przeciwcovidowa, która miała im pomóc w płaceniu należności, mimo że nie prowadzili działalności jakoś zadziałała. Nikt temu nie zaprzecza. Potem, jak mówią przedsiębiorcy, zaczęła się ciężka walka o byt zarówno swój, jak i zatrudnianych pracowników. Ogłoszenie drugiego lockdownu w październiku, trwającego po dziś dzień, zaczyna „dożynać” lubińskich restauratorów.

Pierwsze tarcze wprowadzono szybko. Wtedy wydawało się, że to wystarczy. Nie braliśmy kolejnego lockdownu pod uwagę, bo tak nas zapewniano. Oszukano nas. Mnóstwo firm już zbankrutowało, choć może w Lubinie aż tak tego jeszcze nie widać. W ubiegłym roku w marcu odkupiłam drugą część domu, w którym mamy lokal, by go powiększyć. Pieniądze na remont tego lokalu stopniowo wydawaliśmy, by tylko utrzymać się na rynku, by przetrwać. 24 października znowu nas zamknięto bez konkretnych informacji. Teraz znowu jest jednorazowe wsparcie 5 tys. złotych i postojowe. Przy całych kosztach utrzymania działalności, jak składki, koncesja, nowa wymagana od 1 stycznia kasa, przy mediach, gdzie np. energia elektryczna kosztuje mnie 2 tys. złotych, to nie jest ciekawie – mówi Joanna Rychlewicz, właścicielka pizzerii w Lubinie.

Przypomnijmy przedsiębiorcy w ramach tarczy mogli otrzymać m.in. jednorazowo 5 tys. złotych, jeśli wykazali odpowiednio wysoki spadek dochodów. Było też wsparcie z tytułu postojowego, które należało się w ciągu tylko trzech miesięcy i było nieco wyższe niż np. składki ZUS na jednego pracownika. Warto tu podkreślić, że najniższa składka ZUS za jednego pracownika to ok. 1400 zł. Inne koszty dla przedsiębiorców to np. wysokie czynsze za wynajmowane lokale. Dziś rozmawialiśmy z restauratorem, który miesięcznie musi zapłacić blisko 8 tys. zł za swój punkt gastronomiczny, który od końca października jest zamknięty. Utrzymał się na rynku tylko dzięki umowom na wyżywienie w przedszkolach. Teraz odebrano mu i to.

Pomoc rządowa jest minimalna, oznacza dla nas prawie nic. Śmieją nam się w nos. Na każdych wywiadach z rządem pytania dziennikarzy na temat gastronomii szybko są ucinane. Mówią tylko, że będą miliony. Gdzie są te miliony? Może są u nich, może to tylko powiedziane jest w telewizji, by normalny zjadacz chleba, który nie wie jak działamy, miał zamydlone oczy. Spotkałem się już na ulicy z komentarzem „przecież w telewizji mówią”. Mówię wtedy – chodź, dostaniesz wszystko to, co ja od nich dostanę i nie zwolnij ani jednego pracownika. Bo jeśli ja to zrobię, to oni go dostaną w urzędzie pracy. Też trzeba będzie mu wtedy zapłacić. Na razie to ja ten urząd pracy przejąłem i to ja mu płacę, choć pracy nie ma wiele. Już nie wiemy, co mamy zrobić – mówi ze łzami w oczach lubiński przedsiębiorca, który nie wyklucza, że to ostatnie jego tygodnie na tym rynku, jeśli lockdown się utrzyma.

 

 

Poprzedni artykułAutobusy elektryczne na ulicach Polkowic
Następny artykułAnkieta dla czytelników