Ze sporym rozczarowaniem spotkali się organizatorzy Maratonu Zumby dla Alana. W piątkowe popołudnie w pubie Euforia na lubinian czekało mnóstwo atrakcji. Wśród nich możliwość tańca Zumby, udział w loteriach i licytacjach. W zamian za pomoc na mieszkańców Lubina czekała zabawa, z której skorzystali niestety tylko nieliczni.
Maraton Zumby poprowadziła mistrzyni z Ostrowa Wielkopolskiego. Ci, którzy stanęli na starcie na pewno się nie rozczarowali. Chwycili mnóstwo endorfin, pozytywnej energii, śmiechu oraz świadomość, że tańcząc, bawiąc się pomagają choremu chłopcu. Organizatorzy nie liczyli na setki złotych wrzucanych do puszek. Czekano na symboliczne złotówki, które miały trafić do puli środków niezbędnych na kosztowne leczenie Alana Wodek. Z zapasem mnóstwa energii i chęci rozruszania lubinian stawiła się Marika – Marika Wojtowicz – Puchalska z Ostrowa Wielkopolskiego. – Przyjechałam tu z trójką innych instruktorów. Na co dzień uczę w szkole, a z pasji jestem instruktorem Zumby fitness od pięciu lat. Pochodzę ze Ścinawy. Chodziłam tu do II LO więc dla mnie jest to podróż sentymentalna. Moja przyjaciółka zna się z mamą Alana dlatego bez problemu przyjęliśmy zaproszenie i z chęcią tu przyjechaliśmy, by pomóc – mówiła Marika. Podobnym entuzjazmem do pomocy nie mogą pochwalić się mieszkańcy Lubina. Ci, którzy przyszli byli ogromnie zdziwieni dlaczego frekwencja jest tak niska. – Nie rozumiem o co chodzi. Wszyscy narzekają, że w Lubinie nic się nie dzieje, a kiedy jest taka fajna okazja, nie przychodzą. Chyba większość mieszkańców lubi tylko ponarzekać i nic nie robić w kierunku zmiany stylu życia. Zakupy, dom, telewizor, piwo w pobliskiej knajpie i ciągłe narzekanie. Tak to wygląda – mówiła lubinianka, która zatańczyła dla Alana. Organizatorzy zadbali o napoje dla tańczących. Na uczestników czekały słodkie wypieki, owoce, przekąski przygotowane przez Sylwię Biały, finalistkę Hell’s Kitchen. Były loterie i licytacje. Wszystko to skusiło jednak nielicznych. Cała impreza i dochód z niej miały wesprzeć leczenie Alana Wodek, który choruje na złośliwą odmianę raka stawów. – Od kiedy zacząłem chorować zauważyłem, że ludzie, których kiedyś uważałem za niezbyt przyjemnych pomagają mi. Inni, którzy byli sympatyczni nierzadko odwracają się ode mnie i plotkują. Dziś liczę na pomoc, ale nie jest łatwo o nią prosić. Sam chętnie pomagam i potrafię dla innych wiele zrobić. To jest chyba mój największy problem – mówił Alan Wodek – Od rana zastanawiałem się jak podziękować tym, którzy tu przyszli, by w kilku słowach wyrazić moją wdzięczność. To też jest trudne zadanie – dodawał Alan. Niestety grono, któremu Alan mógł podziękować nie było liczne mimo, że z galerii lubinianie wychodzili tłumnie, to niewielu postanowiło przyjść i pomóc.