Brak SOR w Lubinie powoduje, że pacjenci dłużej czekają na powypadkową konsultację lekarską. Nerwy stracili wczoraj. Pobita osoba czekała w izbie przyjęć ponad 4 godziny na konsultację.
– Czekamy od godziny jedenastej. Mój mąż jest po pobiciu i cały czas jest w środku, w izbie przyjęć. Minęła piętnasta i dalej nic – mówi zirytowana kobieta, która zadzwoniła do naszej redakcji.
Nasz reporter około 15.20 dotarł do szpitala do izby przyjęć chirurgicznej. W poczekalni była nie tylko żona pobitego mężczyzny, ale również młody człowiek po zdarzeniu drogowym, górnik któremu na nogę spadł kamień, mężczyzna, który miał wypadek w pracy i czekał z solidnie napuchnięta nogą – prawdopodobnie złamaną. Inny starszy mężczyzna uskarżał się na bóle po upadku ze schodów. Każdy dotarł o innej godzinie. Dwóch pacjentów pojawiło się w izbie przyjęć przed jedenastą kolejni po trzynastej. Wszyscy mówili, że pielęgniarki każą im czekać i tak jest od godz 11, a lekarza jak nie było tak nie ma.
– Zdjęcia zrobione i dalej czekamy – mówili pacjenci. Nasz reporter uchylił drzwi do izby przyjęć i zapytał. – Przepraszam. O której godzinie będzie lekarz?
– Nie wiem proszę pana,. Było dzwonione. Nie wiem. Proszę czekać.
Druga pielęgniarka dodała – doktor już jest zaraz zejdzie.
Tuż po godz. 15.30 zadzwoniliśmy do prezesa Regionalnego Centrum Zdrowia z pytaniem o sytuację na izbie przyjęć. Rafał Koronkiewicz powiedział, że sprawdzi. Po kilku minutach oddzwonił i przekonywał – lekarz ortopeda tyle co skończył przyjmowanie pacjentów…
Od słowa do słowa dowiedzieliśmy się, że prezes sprawdził sytuację w poradni ortopedycznej w innym szpitalnym budynku, a nie na izbie przyjęć. Jadę samochodem nie mogę teraz rozmawiać – uciął dalsze pytania sugerując telefon nastepnego dnia i rozłączył się.
Przed szesnastą, na izbie przyjęć Regionalnego Centrum Zdrowia (szpital przy ul Bema) pojawił się wreszcie długo oczekiwany lekarz. Przyjął najpierw osobę, która przyszła z nim, a potem zajął się kolejkowiczami po urazach.
Najprawdopodobniej, gdyby w szpitalu w Lubinie był szpitalny oddział ratunkowy wczorajsza sytuacja nigdy by się nie wydarzyła. SOR z założenia ma błyskawicznie pomagać ofiarom wypadków. Tymczasem w Lubinie mamy tradycyjną izbę przyjęć. Jak działa, na własnej skórze odczuli pacjenci.
Sprawdziliśmy jak w tego typu urazowych przypadkach postępuje najbliższy od Lubina Szpitalny Oddział Ratunkowy w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Legnicy. – Na pewno prowadzona jest wstępna segregacja pacjentów, aby ci wymagający natychmiastowej pomocy nie musieli czekać – mówi nam rzecznik legnickiego szpitala Tomasz Kozieł. – Na pewno pacjent ze złamaniem, czy innymi obrażeniami ciała nie musiałby czekać. Pomoc otrzymałby bardzo szybko, jeżeli nie natychmiast. Redakcji znany jest przypadek, że pacjent (jak się później okazało z poważnym złamaniem ręki) po zarejestrowaniu w Legnicy został przyjęty przez lekarza w ciągu dziesięć minut, a po dokładnej diagnozie już po niecałych dwóch godzinach miał pod narkozą operacyjnie nastawiane kości.
Przypomnijmy, że w Lubinie władze powiatu spod szyldu Lubin 2006 zrezygnowały z budowy SOR-u, mimo tego, że ich poprzednicy z PO pozyskali na ten cel 7 mln zł dotacji. Budowa miała ruszyć na początku 2011 roku, ale nie ruszyła, bo zarząd powiatu, którym kierował Tadeusz Kielan, a po nim Adam Myrda postanowili szpital sprywatyzować, a potem za zgodą radnych Lubin 2006 zapadła decyzja o jego sprzedaży. Gdyby oddział wybudowano, a szpital sprzedano (właśnie to następuje) unijną dotację należałoby oddać.
Do sprawy powrócimy…